(Nie)zwykła historia

Moje doświadczenia z pielęgnacją i uprawą kwiatów i roślinek sięgają kilkunastu lat wstecz. Odkurzyłam je po niezbyt miłych doświadczeniach, gdy wiele kwiatów doniczkowych przez pewien okres w ogóle nie rosło. Opadał każdy listek, nawet pozornie najtrwalszy – po tygodniu, czasem dwóch. Przez ten okres zmarnowała się przepiękna paprotka, hodowana przez wiele lat. Innym razem kolorowa papryczka, również podarowana. Nie wspominając już o sansewieriach, które siostra przynosiła, a ja miałam nadzieję, że tym razem ich nie zmarnuję. Niestety padały jedna po drugiej... Ten okres był niezwykle trudny. Analizowałam więc większość czynników, ewentualnych błędów, i doszłam do wniosku, że to nie przypadek, że gdzieś te błędy popełniałam nagminnie.

W końcu spędziłam kilka lat na nauce o zielonych listkach... Miałam przyjemność uczestniczyć w praktykach, organizowanych w zarówno ciepłych, jak i zimnych miesiącach. W każdym z nich dowiedziałam się m.in. o potrzebach kwiatów, warzyw, czy ziół. Część tej wiedzy, przez nieutrwalanie jej, niestety przepadła, choć pozostały najważniejsze informacje. Uczyłam się sporo ciężkiej pracy. Ciężkiej, choć od dziecka miałam z taką do czynienia. Jednak zawód, którego się uczyłam, wymagał nie tylko sił, czy zaangażowania, ale przede wszystkim odczucia jak wielką wartość ma natura i działania zgodne z nią. Tak wielką wartość ma zasiewanie dobrych jakościowo ziarenek... 

Uczyłam się zatem przygotowywać glebę i nasiona do siewu, pikować małe roślinki, uszczykiwać, pielić, podlewać i, co najwspanialsze, obserwować ich wzrost... Te właśnie wspomnienia zaowocowały i wydały swój plon dopiero po latach...

Przez pewien okres, m.in. okres praktyk, pracowałam (i uczyłam się) w Rejonowym Przedsiębiorstwie Zieleni w Kielcach. Któregoś dnia, gdy przyszło nam pracować w szklarniach, doznałam czegoś na ksztalt olśnienia... Gdy otworzyły się drzwi, zrobiłam wielkie wooow... ;) Tak wielkie, że aż się nadzwyczajnie wzruszyłam. Zobaczyłam co to znaczy profesjonalna uprawa kwiatów. Nigdy wcześniej nie widziałam tylu kwiatów w jednym miejscu (a właściwie w jednej szklarni). To była akurat szklarnia z goździkami. Każdy jeden kwiatek, przy swej standardowej długości, był jak na swój kształt wysoki. Wysoki i smukły, wręcz bardzo delikatny. Z dużą ilością bocznych listków i z pączkami zamiast kwiatów. Zakwitał... Jeden obok drugiego... A całość wyglądała tak pięknie, że aż chciało się chodzić na kolejne zajęcia...

Przyjemności tego typu przeplatały się z pracą, jakiej nigdy przedtem nie wykonywałam, bo nie miałam takiej okazji. Jaką znałam jedynie z opowiadań, z zastrzeżeniem, że będzie bardzo ciężko...
I tak też pracowałam, niemal bez odpoczynku. Podlewałam kwiaty, szykowałam podłoża, pieliłam, nosiłam ciężkie donice, przygotowywałam inspekty, przesadzałam pierwiosnki, szykowałam chryzantemy i wykonywałam najbardziej brudną robotkę... Ciężką, a jednocześnie pozwalającą ją szanować. Z bardzo miłymi i wyrozumiałymi ogrodnikami, którzy z miłością wykonywali swój zawód i uczyli trudnej pracy, bez odnoszenia błędów osobiście. Tak, jakby ktoś również im przekazał dobre wzorce...

Jestem wdzięczna, że dzięki tym doświadczeniom mogę obserwować z radością sprzyjające ludzkiej naturze zjawiska i wspierać, na ile potrafię, pomagać jej, gdy tego potrzebuje...